Pewna przedsiębiorcza Brytyjka, która prowadzi niewielką firmę, zatrudniającą ponad 30 osób, postanowiła wprowadzić jednodniowy „urlop menstruacyjny”. Korzystać z niego mogą pracownice, które co miesiąc doświadczają bardzo bolesnych bóli miesiączkowych. W polskich mediach zrobiło się o tym głośno, gdyż po raz kolejny przetacza się dyskusja na temat fizjologii kobiet oraz ich wydajności w pracy w te „trudne dni”. I tak jak wielu ekspertów, tak wiele spojrzeń na to zagadnienie i wiele argumentów za i przeciw wprowadzanie tego typu urlopów.
Przede wszystkim za wydaje się być fakt, że cierpiący człowiek to żaden pracownik. Jego wydajność w pracy jest zerowa, a może nawet i ujemna, gdyż nie wykonując swych zadań na czas i z należytą uwagą może wpływać negatywnie na pracę innych osób. Zatem, lepiej, żeby w ogóle nie dotykał się zadań zespołowych lub takich, od których zależy dalsza praca innych. Może więc lepiej, żeby został w domu? Przecież jeden dzień wielkiej różnicy nie uczyni. Czyżby?
Amerykańscy ekonomiści i specjaliści od rynku oszacowali, że tylko w samych Stanach Zjednoczonych koszt takiego urlopu, licząc że każda kobieta skorzystałaby z niego raz w miesiącu, wyniósłby około 160 milionów dolarów straty dla gospodarki. Zatem nie jest to takie korzystne rozwiązanie w przypadku rynku krajowego, a co dopiero mówić o malutkiej firmie, którą paraliżowałby brak pracowników. Do tego dochodzi pytanie: czy pracodawca, nawet ten świadomy roli macierzyństwa, mając wolne miejsce zatrudniłby chętniej mężczyznę? Przecież kobiety chodzą na zwolnienia (chore dzieci, same chore, ciąża), urlopy macierzyńskie i do tego jeszcze urlop menstruacyjny. Takie podejście bardzo osłabia pozycję kobiety na rynku pracy.
Z kolei lekarze wskazują, że trudno byłoby podjąć decyzję, której kobiecie taki urlop przysługuje, a której nie. Kto miałby taką decyzję podejmować? Poza tym rodziłoby to podejrzenie, że kobieta zamiast leżeć w domu i odpoczywać, idzie na urlop z czystego lenistwa. Oczywiście, to duże uproszczenie, jednak zastanawiać by mogło, czy akurat ta kobieta na prawdę potrzebuje urlopu. Poza tym kobiety, zwłaszcza mające szefa mężczyznę, mogłyby czuć się skrępowane oświadczając, że biorą dni wolne, ponieważ mają obfitą i bolesną miesiączkę. Obecnie kobiety albo planują z wyprzedzeniem wolne dni, które przypadną akurat na te trudne chwile, albo biorą urlop na żądanie. Jednak większość z nich wybiera trzecią opcję – jakoś to będzie.
Urlop menstruacyjny funkcjonuje już w wielu państwach w Azji. Prekursorem tego typu dni wolnych była Japonia, która usankcjonowała takie rozwiązanie w 1947 roku. Od tego czasu Japonki mogą wziąć „urlop fizjologiczny”. Do krajów stosujących takie rozwiązanie dołączyła także Korea Południowa czy też Tajwan. W Polsce nieśmiało rozpoczyna się dyskusja na ten temat, więc czas pokaże.