Stale rosnąca stopa bezrobocia sprawiła, że polski rynek pracy pobił w ubiegłym roku kolejny rekord. Nie trzeba chyba dodawać, że jest to rekord, którym raczej nie warto się chwalić. O czym dokładnie mowa?
O największym z dotychczasowych odsetku ludzi z dyplomem ukończenia wyższej uczelni, którzy nadal nie mogą znaleźć zatrudnienia. Jak pozornie mogłoby się wydawać, sformułowanie „wykształcenie wyższe”, brzmi dumnie. W końcu „wyższe” znaczy tyle, co „lepsze niż przeciętne”. Dlaczego więc absolwenci uniwersytetów znaleźli się w sytuacji wręcz beznadziejnej?
Powodów takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele. Głównym czynnikiem pozostaje tu oczywiście niedostosowanie kierunku studiów to realiów rynku pracy. Niezmiennie prym w tej kwestii wiodą absolwenci kierunków humanistycznych – filologii, socjologii i pedagogiki. Podobnie rzecz się ma z absolwentami marketingu i zarządzania.
Niemożność znalezienia zatrudnienia wynika głównie z faktu przesycenia rynku absolwentami wyżej wymienionych kierunków. Weźmy pod lupę przykład absolwenta filologii. Teoretycznie, praca w charakterze nauczyciela powinna być dostępna niemal natychmiast. Problem polega jednak na tym, że etaty w szkołach zwalniają się niezwykle rzadko. Nie pomaga w tym również, niedawno wprowadzone, podniesienie wieku emerytalnego.
Kolejnym problemem jest fakt, że umiejętności absolwentów wymienionych tu kierunków, w znacznej mierze opierają się wyłącznie na wiedzy teoretycznej, która nie jest ceniona przez potencjalnych pracodawców. Osoba odpowiedzialna za zatrudnianie kadry w niemal wszystkich przypadkach zatrudni pracownika z niższym wykształceniem, ale posiadającego większe doświadczenie w zawodzie.
Dodatkowym utrudnieniem dla świeżo upieczonych absolwentów jest fakt, że posiadając tytuł magistra, niejako obligujemy pracodawcę do wypłacania nam pensji adekwatnej do posiadanego przez nas tytułu naukowego, co w większości przypadków jest dla pracodawcy zwyczajnie nieopłacalne.